Mała Fatra , słowackie pasmo górskie, które musicie zobaczyć

Mountainsgram, nasza ambasador wraz z partnerką wybrał się na Słowację, aby zwiedzić tam Małą Fatrę, czyli jeden z piękniejszych szlaków górskich w tej części Europy. Przygotował dla Was bloga z podróży na ten temat.
Pogoda tej zimy jest wyjątkowo kapryśna i niezwykle ciężko jest trafić z wyjazdem w sprzyjające warunki. Razem z Magdą staramy się raz na dwa tygodnie wyjechać w góry. A jako że mieszkamy w Wielkopolsce, to blisko nie mamy. Kilka godzin trzeba jechać. Od pewnego czasu wolimy jeździć w góry słowackie, niż na przykład w Tatry. Okazuje się, że dojazd na Małą Fatrę potrafi nam zająć nawet 2 godziny mniej, niż wyprawa w okolice Zakopanego. Z czasem wypracowaliśmy również system, który pozwala nam zoptymalizować czas i koszty. Otóż półtora roku temu stałem się posiadaczem starego, lekko rdzewiejącego amerykańskiego vana. Pozwala to nam na nocowanie w samochodzie, bez konieczności wynajmowania hotelu czy „bookingu”. Tak też zrobiliśmy tym razem.
W prognozach pojawiło się sobotnie okno pogodowe, a że tego roku ani razu nie udało nam się trafić w takie warunki w górach nieco wyższych, to postanowiliśmy to wykorzystać. W czwartek spakowaliśmy do auta wszystko, co niezbędne, aby komfortowo spędzić noc w samochodzie i w piątek od razu po pracy ruszyliśmy w trasę. Ostatnie tankowanie w Cieszynie i wjazd do Czech (najkrótsza droga na słowacką Małą Fatrę wiedzie właśnie przez Czechy). Dalej krajówkami do słowackiej granicy, później trochę przez tamtejsze wioski i wjeżdżamy do Terchovej. To już góry. Tutaj kierujemy się w stronę parkingu. Ten jest darmowy i ulokowany w bezpośredniej bliskości kolejki gondolowej Vratna – Chleb. Parking jest darmowy, co również jest dla nas sporym zaskoczeniem, biorąc pod uwagę, że dzień na parkingu w okolicy Zakopanego potrafi kosztować nawet 55 zł (a przynajmniej tyle kasowano w zeszłym roku za postój przy Głodówce). Układamy trasę na następny dzień i kładziemy się spać.
Kiedy budzimy się rano, jest już jasno. Z parkingu widać ośnieżone granie, które teraz skąpane są w słońcu. To okolice Wielkiego Krywania, który dziś też jest na naszej liście. Byliśmy tam już dwa razy – latem i jesienią – ale ani razu niczego nie widzieliśmy z powodu zalegającej mgły. Ruszamy. Szlak ma początkowo kolor zielony i widzie dość stromo przez las. Cienista dolina powoli ustępuje miejsca słonecznym polanom. Na jednej z nich robimy przerwę na śniadanie. Mamy przed sobą widok południowej piramidalnej ściany Wielkiego Rozsutca – najbardziej charakterystycznego szczytu Małej Fatry. Za nim widać Małego Rozsutca, a daleko w tle malują się odkryte wierzchołki Pilska i Babiej Góry. Posileni ruszamy dalej. Docieramy do niebieskiego szlaku i tu otwierają się widoki również na zachód.
Dalej ścieżka zmienia swój kolor na żółty, a drzewa całkowicie zanikają. Powoli zbliżamy się do głównej grani. Tam na przełęczy znów zmieniamy kolor szlaku. Tym razem na czerwony. Mamy wybór – możemy iść w prawy w kierunku Małego Krywania, lub w lewo, ku jego większemu bratu i jednocześnie najwyższego szczytu całej Małej Fatry – Wielkiego Krywania. Jako, że niesamowicie wieje i mimo słonecznej pogody jest bardzo mroźno, szybko podejmujemy decyzję i wybieramy drugą opcję. Ruszamy granią w lewo. Po kilku krokach teren robi się zlodowaciały i śliski. Jesteśmy na wysokości ponad 1500 m n.p.m. więc fakt ten nie dziwi. Zakładamy raczki i w drogę. Szlak wiedzie przez wznoszący się na wysokość 1609 metrów szczyt Piekielnik. Teraz widoki mamy już w każdym kierunku, ale nasz wzrok przyciągają szczególnie widoczne na wschodzie Tatry, Tatry Niżne i Góry Choczańskie z Wielkim Choczem na pierwszym planie. Idzie się bardzo wygodnie. Podłoże jest twarde i stabilne. Lekko po prawej towarzyszy nam widok na zachodnią ścianę Wielkiego Krywania. To nasz kolejny cel po Piekielniku.
Na szczyt docieramy bardzo szybko i oto osiągamy kulminacyjną wysokość tego dnia: 1709 m n.p.m. Ze szczytu widzimy również leżące 200 metrów niżej zabudowania górnej stacji kolejki Vratna-Chleb. A może by tak herbatka w tamtejszym bufecie? Szybko schodzimy w dół i po kilkunastu minutach siedzimy już przy stole ze szklankami parującego płynu. Spędzamy tak około 45 minut podziwiając z okien widok na kolejne punkty na naszej trasie: Chleb – 1646m, Hromove – 1636m, Juzny Vrchol – 1625m, Severny Vrchol – 1535m i Poludnovy Grun – 1460m. Wszystkie szczyty leżą w głównej grani Małej Fatry i dzielą je płytkie przełęcze, tak, że trekking po ich wierzchołkach nie nastręcza trudności. Kończymy herbatę, kupujemy pamiątkowy magnesik i ruszamy w drogę. W okolicach górnej stacji kolejki z wiadomych przyczyn jest dość tłoczno, ale im dalej, tym turystów mniej, aż w pewnym momencie na szlaku zostają tylko nieliczni.
Pokonujemy szereg wymienionych wcześniej szczytów z prawdziwą przyjemnością. Słońce delikatnie nas ogrzewa, a Magda gubi gdzieś po drodze oba talerzyki śnieżne – pewnie dlatego, że zamiast patrzeć pod nogi, wpatrywała się w panoramę Tatr. Od Poludnovego Grunu szlak wiedzie już tylko ostro w dół. Idziemy żółtą ścieżką. Z góry widzimy schronisko Chata na Gruni. Wydaje się blisko, ale to tylko pozory. Do pokonania mamy bardzo długi i stromy szlak wiodący wzdłuż wyciągu narciarskiego. Do schronisku docieramy jeszcze w świecącym słońcu – jest godzina 14:30. Zamawiamy duży kufel Kofoli i po jego wypiciu zamierzamy schodzić. W międzyczasie nadciągają chmury. Słońce znika i robi się szaro. Zostało nam pół godziny do parkingu, Nie czekamy więc i zaczynamy zejście. Po drodze musimy jeszcze dwa razy skorzystać z pomocy raczków. Śnieg zamienia się w lód, aby ostatecznie przejść w błoto. W takich warunkach – niekoniecznie czyści – docieramy do auta.
Cała trasa zajęła nam 7 i pół godziny – wliczając w to dwie dłuższe przerwy. Jesteśmy bardzo zadowoleni, bo to pierwszy w pełni słoneczny dzień na naszych wyprawach tej zimy. Teraz tylko pozostaje dotrzeć do Korbielowa, gdzie mamy wynajęty pokój na tę noc. Następnego dnia pogoda ma się zepsuć, ale nadal trzymamy kciuki, że prognozy się nie sprawdzą i uda nam się dotrzeć na szczyt Pilska. To niestety płonne nadzieje i nasz dzień kończy się na żurku i herbacie w schronisku na Hali Miziowej. Trzeba będzie poczekać na lepsze warunki i wrócić tu.