Zdobywamy Beskid Żywiecki - blog z podróży
Mountainsgram, nasz górski ambasador, wybrał się w kolejną wyprawę powitać wiosnę w Beskidzie Żywieckim. Przygotował dla Was bardzo ciekawy blog z opisem tej podróży.
Kilka dni temu pisałem o mojej i Magdy wyprawie na Małą Fatrę na Słowację. Wspomniałem, że następnego dnia byliśmy już ponownie w Polsce i próbowaliśmy z Korbielowa dostać się na szczyt Pilska (słowacki wierzchołek – 1557 m n.p.m). Sztuka ta jednak się nie udała ze względu na pogodę, która zdawała się mieć inne plany. Doszliśmy do Schroniska na Hali Miziowej, tam posililiśmy się nieco i wróciliśmy inną drogą do parkingu, na którym zostawiliśmy samochód. W miniony weekend znów zawitaliśmy w Beskid Żywiecki. Okoliczności były zgoła inne. Słońce świecące od rana, zero chmur i niemal bezwietrznie.
Taka aura miała się utrzymać zarówno w sobotę, jak i w niedzielę. Postanowiliśmy wraz z Magdą wykorzystać to w pełni. W piątek po pracy wyruszyliśmy naszym starym zardzewiałym vanem do Korbielowa. Trasa z Wielkopolski zajęła nam ponad 4 godziny, ale przed 20 byliśmy na miejscu – małym darmowym leśnym parkingu przy żółtym szlaku z Korbielowa na Halę Miziową. Zjedliśmy ciepły posiłek i położyliśmy się spać. Budzik nastawiony na 6.30, aby o 7 rano móc już wyruszyć na szlak. Chwilę przed ta godziną dołącza do nas mój znajomy, Paweł i już we trójkę wchodzimy na szlak.
Wspomniana żółta ścieżka od razu prowadzi nas pod górę, ale nie jest to jakieś bardzo duże nachylenie. Do pokonania mamy 4,7 km i 635 m w pionie – wtedy osiągniemy wysokość na jakiej znajduje się schronisko. Mniej więcej w połowie drogi robimy przerwę na śniadanie. Posileni ruszamy dalej i po niedługim czasie docieramy do Hali Miziowej. W międzyczasie pojawia się śnieg na szlaku, którego w niższych partiach już nie było. Tegoroczna zima generalnie odznacza się dość znikomą ilością śniegu. W schronisku kupujemy gorącą herbatę i magnesiki. Po kilkunastu minutach jesteśmy znów na szlaku. I dopiero tutaj spotykamy pierwszych turystów – do tej pory po drodze nie było żywego ducha. Fakt ten dziwi podwójnie, biorąc pod uwagę piękną pogodę. Przy schronisku znajduje się kilka wyciągów, pojawiają się zatem również narciarze. Tutaj zmieniamy kolor szlaku na czarny, który doprowadzi na położoną 250 metrów wyżej Górę Pięciu Kopców.
Podejście nie jest łatwe, gdyż cały ten odcinek musimy pokonać wzdłuż stoku narciarskiego. Twardy zmrożony śnieg jest śliski i po chwili zakładamy raczki na buty. Pojawiają się też podmuchy zimnego wiatru. Temperatura jest lekko na minusie. Wyjmujemy zatem kurtki z plecaków i tak zabezpieczeni ruszamy dalej. Po kilku minutach stajemy na wierzchołku. Stąd widać już oddalony o kilkaset metrów słowacki szczyt Pilska. Na tym dystansie teren wznosi się zaledwie o 24 metry, więc jest niemal płasko. Obieram kierunek na znajdujący się na szczycie krzyż. Po lewej pojawiają się Tatry oddzielone od położonych niżej miejscowości kołderką inwersji. A może to smog? Bardzo możliwe. Przed nami otwiera się za to panorama na Góry Choczańskie, Tatry Niżne i Małą Fatrę w całej okazałości, z Wielkim Rozsutcem (1610 m n.p.m.) na pierwszym planie i Wielkim Krywaniem (1709 m n.p.m.) na dalszym. Właściwie to widzimy z Pilska aż trzy Krywanie – Wielki i Mały na Małej Fatrze i Krywań (2494 m n.p.m.) w Tatrach Wysokich.
Po kilku minutach jesteśmy na szczycie. Tutaj również garstka ludzi. Kopuła szczytowa jest niezwykle rozległa i bezdrzewna, nic więc zatem nie ogranicza widoków. Robimy kilka pamiątkowych zdjęć i cofamy się do Góry Pięciu Kopców. Szlak nie jest w żaden sposób oznaczony, a przed nami jest tylko śnieżna pustynia. Idziemy więc na wyczucie, ale nie nastręcza to trudności. Docieramy do rozwidlenia szlaków. Tu podejmujemy decyzję którędy będziemy schodzić. Wybieramy wariant niebieski, który ma nas doprowadzić do położonej 808 m n.p.m. i oddalonej o 4,5 km Przełęczy Glinne. To miejsce, w którym jest również drogowe przejście graniczne między Polską i Słowacją. Są też parkingi – i tutaj dowiadujemy się, gdzie podziali się wszyscy turyści. Schodząc mijamy bardzo wiele osób kierujących się w stronę szczytu. Jedni lepiej, inni gorzej przygotowani. Jedni wyposażeni w kije, raczki i buty górskie, inni w miejskich kurtkach i butach budzących spore wątpliwości.
Warto wspomnieć, że i tutaj na wysokości parkingów śniegu nie ma, jednak wyżej zaczyna pojawiać się ciężki mokry śnieg, który w szczytowych partiach zamienia się w twardą skorupę. Wróćmy jednak do zejścia. Przez pierwszą połowę drogi towarzyszy nam widok na Tatry z prawej i Babią Górę na wprost. Dopóki jest śnieg, idzie się całkiem dobrze (można nawet zbiegać, ale grozi to „glebą”, co dwukrotnie udowodnił mój znajomy). Po jakimś czasie jednak śnieg zamienia się w błoto i trzeba szukać obejść szlaku przez las. Po drodze mijamy również pozostałości zasieków granicznych. Widuję ten element dość często wędrując szlakami pomiędzy granicą Polski i dawnej Czechosłowacji. Godzina zejścia spędzona na miłej rozmowie i docieramy do przełączy. Pierwotny wariant zakłada, że skręcimy z asfaltu w las i w taki sposób pokonam większość drogi do parkingu, na którym zostały auta. Ilość błota jednak zmusza nas do zmiany planów i pozostajemy na szosie, która wiedzie w dół, w stronę Korbielowa. Mija kolejna godzina i stajemy przy naszym vanie.
Podsumowując – sobota w Beskidzie Żywieckim okazała się doskonałym wyborem – piękna pogoda i praktycznie bezludne góry przez większość wycieczki każą wnioskować, że był to bardzo miło spędzony czas. Nie obyło się jednak bez kilku zgrzytów, które rzucają delikatny cień na kilka aspektów tego wypadu. Chodzi mianowicie o bardzo niepokojącą tendencję, jaką obserwuję od kilku lat, mianowicie – poziom obsługi i zmiany, jakie zachodzą w schroniskach górskich, ale nie będę się tutaj o tym rozpisywał, gdyż to temat na inny tekst. Całą wyprawę należy jednak postrzegać w bardzo jasnych barwach – pokonaliśmy ponad 20 kilometrów, widoczność była świetna, towarzystwo przednie, a kolejny dzień zapowiadał się równie korzystnie – plan na pętlę przez Wielką Raczę i Schronisko na przełęczy Przegibek wydawał się nie mieć wad. O tym jednak innym razem.